Federacja Oceny Blogów

Federacja Oceny Blogów powzięła sobie za zadanie szczerą i konstruktywną ocenę blogów. Jeśli chcesz abyśmy ocenili twojego bloga - zgłoś się w Księdze i cierpliwie czekaj, aż Prezydium Katowskie dokona egzekucji... znaczy oceni.
Często ocenie poddajemy blogi, które nie były zgłaszane, bowiem to taka nasza mała misja. Niektórzy chwalą się ocenami wysmażonymi przez osoby, z którymi są "zakumplowani", lub wystawionymi przez grupy oceniające subiektywnie - wiadomo, jakaś piętnastoletnia fanka Harrego Pottera, będzie skakać z radości i obsypywać kwieciem każdego, kto ulepi nowy fan-fic z jej ulubionej powieści... Ale czy to znaczy, że opowiadanie jest dobre? Tylko dlatego, że spodobało się "różowej niewieście"? Nie... My recenzujemy i oceniamy także opowiadania i blogi, których nie zgłaszacie, dlatego nie jęczcie i nie miauczcie: "A ja wam tego do oceny nie dawałam!" Zamieszczając swoje prace na jawnych blogach, zamieszczacie je publicznie i do publicznego użytku, zatem my, niczym internetowi krytycy i publicyści, rzucamy na was okiem dodając swoją opinię do całokształtu. Dość czasów "cichej umowy" między oceniającymi i ocenianymi, dość układów "ręka, rękę myje".
Jeśli taka kolej rzeczy wam nie pasuje, to zawsze możecie pisać do szuflady.
W przeciwnym razie, bądźcie gotowi na spotkanie z nami.

UWAGA PRETENDENCIE

Priorytetem jest dla nas szczerość, więc ocena może Ci się nie podobać. Może Cię boleć, choć coś takiego nigdy nie było celem Prezydium. Nie mamy zamiaru Cię za nic przepraszać - bywamy złośliwi, ale nie chamscy (chyba, że ktoś jest chamski wobec nas). My komentujemy po przeczytaniu całości, bądź zaznaczamy, ze odnosimy się tylko do fragmentu - tego samego oczekujemy od Ciebie. My oceniamy konstruktywnie - ty komentuj konstruktywnie. Dialog a nie pyskówka. Możesz wierzyć - w tym nam nie dorównasz.

FEDERACJE

Aby oceny były sprawiedliwe Prezydium powołuje Federacje.

Federacja WWS World Wide Story (TXT) - Ocenie podlega tylko tekst bloga, czyli opowiadanie. Grafika i poprawność językowa nie są oceniane, bądź tylko w minimalnym stopniu (kiedy wyraźnie utrudniają lekturę)


Federacja TI Total Image (OGB) - Ocenie podlega tylko grafika bloga. Opowiadanie nie jest oceniane.




Federacja WFW Word For World (OOB) - Ocenie podlega tylko poprawność językowa bloga. Grafika nie jest oceniana, bądź tylko w minimalnym stopniu (kiedy wyraźnie utrudnia lekturę).


Federacja HOCC Heavy Order Combo Championclass(TOB) - Ocenie podlega tekst i poprawność językowa bloga. Grafika nie jest oceniana, bądź tylko w minimalnym stopniu (kiedy wyraźnie utrudnia lekturę)


Federacja HSCC Heavy Style Combo Championclass(TGB) - Ocenie podlega tekst i grafika. Poprawność językowa nie jest oceniana, bądź tylko w minimalnym stopniu (kiedy wyraźnie utrudnia lekturę)


Federacja WGC World Grand Championclass (TGO) - Najbardziej ekskluzywna kategoria. Ocenie podlega całość bloga. Do oceny w tej kategorii kwalifikuje Prezydium Katowskie.



Jeśli chcesz zgłosić swój
blog do oceny wpisz się w Księdze Zgłoszeń, podając:
-Dane kontaktowe (e-mail, lub numer: GG)
-Adres bloga
-Federacja, której chcesz poddać swój blog.


czwartek, 27 września 2007

Czarny miecz - historia Fergosa

W swej naiwności, że doczekam się świetnego opowiadania ręki płci pięknej z wielkim optymizmem zabrałem się do lektury opowiadania „Czarny miecz”. Był piękny słoneczny poranek. Zrobiłem sobie aromatyczną herbatę, usiadłem wygodnie w fotelu i zacząłem czytać. Byłem zachwycony. Prolog poza drobnymi błędami logicznymi, których nie ma sensu wytykać, był naprawdę ciekawy! Oryginalność nazewnictwa, różnorodność słownictwa, momentami nawet klimatyczne opisy. Niestety, idylla ta trwała zaledwie parę linijek, czyli tyle, ile ma prolog. Skończyło się jak z tym, że w Wilnie rozdają pomarańczowe rowery, z tą jedną różnicą, że nie w Wilnie a w Warszawie i nie pomarańczowe, a czarne i nie rowery a mercedesy i nie rozdają tylko kradną!
Do rzeczy jednak. Historia jest dość krótka. Gdzieś, kiedyś była kraina Krytonia, władana przez okrutnego władcę, który czynił co mu się podobało i nie było na niego bata. W krainie tej żył sobie także świetny płatnerz, specjalizujący się w mieczach, na których umieszczał magiczne znaki. W końcu zrobił tak świetny miecz, że pewien osobnik zapłacił za niego fortunę. W ten sposób biedny rzemieślnik awansował na bogacza, a że władca nie lubił konkurencji, to się z nim rozprawił, tak że człek został na lodzie z żoną i dwójką synów, których nie mógł wyżywić. Postanowił więc oddać dzieci do adopcji, a sam z żoną udał się w cholerę i słuch po nim zaginął.
Akcja zaczyna się w chwili gdy, jedno z dzieci płatnerza osiąga dojrzałość i dowiaduje się o swym pochodzeniu. Chłopak imieniem Fergos postanawia pozostawić swych opiekunów i udać się za przykładem ojca w cholerę. Od tej chwili zaczyna się historia jak z Pinokia, gdzie główny bohater zachowuje się raz jak idiota, a raz jak by był Steven Seagalem.
Zmęczony przebytymi paroma krokami, siada na kamieniu i poczyna dywagować nad własnym losem, sensem podróży i tym że nie ma pieniędzy. Wtem pojawia się jeździec, który bez zastanowienia oferuje mu pomoc, twierdząc, że tam gdzie go zabierze, młodzieniec znajdzie czego szuka. Oczywiście, jak to bohaterowie tego typu opowiadań, chłopak nie zastanawiając się ni chwili, wskakuje na konia, a sytuacje kończy kwiecisty opis „pogalopowali w las”. Dodam jeszcze, że opis ten powtórzy się jeszcze kilkukrotnie za każdym razem, gdy będzie mowa o jeźdźcu, gdyż jest to człek który galopuje do lasu, nawet gdy w jednym już jest, by po chwili wyłonić się z lasu, w kierunku lasu. W końcu między jednym a drugim lasem, ów jeździec pozostawia Fergosa, oznajmiając na pożegnanie, że idąc przez las dojdzie do przystani, skąd uda się gdzie tylko zechce. Gdy chłopak dociera na miejscu, jego oczom ukazuje się cała masa łodzi i statków. Wybiera oczywiście te z najbardziej zapyziałym dziadem, który to musi być wilkiem morskim. Po chwili rozmowy chłopak jest już członkiem kilkuosobowej załogi. Stary na koniec mówi od niechcenia, że zachodzące słońce jest wyjątkowo krwawe i zapewne to znak przelanej krwi niewinnych ludzi. To by mogło dawać coś do myślenia. Jakaś wskazówka od autora co do wydarzeń równoległych. Niestety, tak szybko jak robi się klimatycznie, wszystko szlag trafia po podsumowaniu, że „nie ma co słuchać nudnych opowiastek starego człowieka”. Straszna plama jak dla mnie. To tak jak by budować klimat w stylu – Wokół czuć było stęchłą woń gnijących ciał, leżących tu od miesięcy – by zaraz potem dodać – lecz był to odór ze sracza co w nim wody zapuścić zapomniano. Na szczęście dialog szybko się kończy bo Fergos czuje zmęczenie i kładzie się spać. Dziwny jest fakt, że w nocy śni mu się człowiek z dwójką dzieci na rękach, dziwniejsze jest również to, że chłopak wie iż, człek ze snu to jego ojciec, którego przecież nigdy nie widział. Jeszcze dziwniejszy jest fakt, że sen ten powtarza się regularnie co noc, a przez wszystkie godziny bohater widzi tylko jedną klatkę filmu (trochę nudny ten sen...). Natomiast najdziwniejsze jest to, że chłopak po takim śnie budzi się zlany potem! Toż to tak straszne jak sen nastolatki, której pamiętnik znalazł młodszy brat. Przyzwyczaiłem się jednak do notorycznej cyrkulacji opisów. Średnio dwa do trzech razy na rozdział pojawia się to samo stwierdzenie. Na przykład w każdej wolnej chwili Fergos zastanawia się „I co ja robię tu (...) bez pieniędzy” lub to że „Norelaqua ma najlepsze piwo”. To tak jak by autorka za wszelką cenę chciała przekonać czytelnika do jakiegoś absurdu, robiąc pranie mózgu.
Zresztą same przemyślenia bohatera są tak prymitywne jak konstrukcja młotka, bo i niby jak inaczej ocenić opinię, że „Krystonia prowadzi bezsensowne walki, ale nie sądziłem, iż może zabijać niewinnych ludzi”. Każda walka dla kogoś ma sens. Przynajmniej dla jednej ze stron. Tylko ktoś kto jest widzem działań wojennych może zauważyć w nich brak sensu czy logiki. Jednak sam bohater będąc Krystończykiem mówi o bezsensowności walk jak by to było dla niego czymś oczywistym. Ta część zdania nie jest jednak tak rażąca jak pytanie o ofiary na wojnie. Ja jak żyje jeszcze nie słyszałem o wojnie, w której nie było ofiar w cywilach. Każda wojna to także gwałty, rozboje, kradzieże, wymuszenia, tortury dla zabawy, wszystko zależy od ludzi którzy walczą i ich morale.
Następny dzień to dopiero pasmo istnych ciekawostek, rodem z Animal Planet. Na początek przerośnięty drab, którego wcześniej nie było budzi chłopaka, po czym jesteśmy świadkami istnie kuriozalnej rozmowy z kapitanem. Otóż dowiadujemy się, że Fergos znajduje się na statku z niewolnikami, a wczorajszy wilk morski, dziś jest wyjątkowym skur***, który zanim zaciągnie chłopaka do roboty, najpierw trzy razy przeprasza gorąco, że tak to wyszło. To, że Edmund (literówka z Edlunda, ale jakże śmieszna )zachowuje się jak ciota, jeszcze jakoś jestem w stanie sobie wyobrazić, ot taka moda. Natomiast nie wierze, jak to możliwe, że „leśny jeździec” z poprzedniego rozdziału współpracuje z złymi na statku. Niby skąd wiedział, że chłopak ze wszystkich łodzi wybierze akurat tę...No ale zostawiam to, bo następne zdania dopiero mnie powalają. Chłopak próbuje uświadomić kapitana, że niewolnictwo to odbieranie ludziom wolnego wyboru, ich praw i w ogóle to bestialstwo, po czym wychodzi z kajuty, jak by nigdy nic, odpina tratwę ratunkową i płynie w siną dal. A ja pozostaje z refleksją, że jedyną śmieszną rzeczą, w tym żałosnym obrazie, była nazwa ziemi, gdzie handlowano niewolnikami – „Wyspa zamkniętych marzeń”.
Drugi rozdział dla odmiany zaczyna się od myśli chłopaka, iż jest na środku oceanu, sam i bez pieniędzy, a w ogóle to sam nie wie co on tam robi. Dalej „Płynie i płynie, wiosłuje i wiosłuje” patrzy i patrzy, myśli i myśli ...aż w końcu widzi słup – „Norleaqua wita!”. A choć lądu jeszcze ni widu nie słychu, to słupy już stawiają. Nie wiem jak udało im się wbić w dno morskie kilkudziesięciu metrowy pal i sprawić, że oparł się on siłom morskim, ale jedno jest pewne – pomimo kunsztu technicznego, mieszkańcy owej krainy to idioci, bo przecież mogli skonstruować boje i zaczepić ją na linie lub łańcuchu.
Na lądzie jako pierwszego spotyka kulawego Jacka, sprzedawcę zbutwiałych ryb. Znowu mam wrażenie, że postać można by oryginalniej nazwać. Jeśli jednak nie jest to kolega Edmunda, Jacuś, to można by dać jakiś apostrof Dżak’owi. Tak czy inaczej owy średniowieczny Jack, prostak i łapserdak używa wyszukanego języka w handlu. „Produkty najwyższej jakości” to już prawie reklama TESCO. Chociaż kto tam tego starego łazęge wie. Z pewnością nie ma kubków smakowych, bo na oczach bohatera wcina zepsutą rybę. Jak twierdzi autorka, widok ten przyprawia Fergosa o odruchy zwrotne, co mi się kojarzy z obrotem na nodze o 180 stopni. Prawda, że o to chodziło?
Chłopak postanawia się przejść, lecz trafia na mur. „Ma dwie drogi do wyboru”. Oczywiście, że dwie!! Jak się ma mur przed sobą to można iść tylko w prawo lub w lewo, pod warunkiem, że w ogóle chce się iść dalej. Można przecież zawrócić. Na szczęście tym razem jest jakaś droga, która prowadzi wzdłuż muru. Nie wiadomo tylko dlaczego wszystkie ważne budowle miasta znajdują się PRZED murem, a nie ZA. Na szczęście autorka nie daje mi chwili zastanowienia nad sensem logicznym poprzednich słów, bo zaraz czytam, że jednym z budynków użytkowych jest klasztor! BUDYNEK UŻYTKOWY?! A poza tym, widział ktoś klasztor w centrum miasta?! Chyba ZUS tylko tak potrafi.
Na szczęście jak w każdej opowieści tego typu, przychodzi czas na miejsce, gdzie wszyscy leją siebie procenty, tłuką po mordach i krzyczą w niebogłosy, czyli karczmę. Nie powiedział bym, aby to było najlepsze miejsce, dla zmęczonego i niewyspanego człowieka, ale skoro głównemu bohaterowi to nie przeszkadza to mnie też nie. Spokojnie czekamy razem, aż mordobicie się zakończy. Myślę jednak, że jest to jedyna rzecz, która łączy mnie z bohaterem. Ja na przykład nie zadał bym tak głupiego pytania, o cel prania się po mordach. Nie zapytał bym, bo do głowy by mi nie przyszło, że w ogóle może mieć to jakiś sens. A jednak szok, bo w tym mieście ma! Ludzie co wieczór schodzą się do karczmy by młócić się wszystkim co pod ręką, na pamiątkę jednego przybysza, dla którego piwa zabrakło. Od czasu pamiętnej furii zwyczaj ten jest kultywowany. No cóż...widać co kraj to obyczaj. Całe szczęście, że Fergos znalazł wcześniej na plaży sakiewkę wypchaną złotymi dukatami, bo inaczej nie miał by czym zapłacić, za te iście cenną historyjkę. A że zapłacił z góry, to jeszcze wyłudził – O ZGROZO – od karczmarza informacje, na temat ciekawych miejsc do zwiedzania w mieście. Wierzycie w moje słowa? Bo ja sam nie mogę...
To jeszcze nie koniec wrażeń tego dnia. Czeka nas jeszcze iście pasjonujący opis wynajętego pokoju. Po prawo jest szafa, od której po lewej odchodzi półka, pod którą stoi dzban, pod którym stoi szafka, która stoi na dywanie...coś mi to trąci pracą domową z angielskiego dla gimnazjalisty... Po chwili medytacji w idealnie umeblowanym pokoju idyllę przerywa karczmarz, który dobija się do drzwi. Przynosi on coś do żarła, lecz sprytny Fergus zachęca go do zjedzenia pierwszego kęsa. Karczmarz niechętnie, bo po namowach, w końcu żuje mięcho w ustach, po czym pada martwy. No tak...podstęp się nie udał. Chciał zagarnąć całe złoto chłopaka, a tym czasem sam padł ofiarą własnego spisku. Co za pech, co za przebiegłość bohatera, cóż za desperacja czarnego charakteru. Ja bym go zatrudnił jako negocjatora w ONZ. Bez przemocy nakłonić drugą osobę na pewną śmierć. To się nazywa empatia!
Zniesmaczony wydarzeniami chłopak udaje się na nocleg do klasztoru. Tu właśnie rozpoczyna się rozdział trzeci. Ze snu wyrywa go dzwon alarmowy i krzyki ludzi. Najwyraźniej ktoś zaatakował miasto. Fergos natrafia jedynie na ciężko ranną w nogę dziewczynę, leżącą na środku ulicy. Wiele nie myśląc wybiega po nią. Z wielkim trudem udaje mu się ją dowlec do drzwi klasztornych, z których dopiero co wybiegł, jednak te są już zamknięte. Po chwili otwiera je znajoma twarz – Kapitan Edlund. W wyrazie wdzięczności, za uratowaną córkę, którą to jest owa dziewczyna w ramionach Fergosa, pirat rzuca się z mieczem na chłopaka. Nie daje rady przebić ciała młodzieńca, gdyż sam zostaje śmiertelnie ugodzony strzałą. Kogo? Własnej córki!!! -> Która teraz cudownie ozdrowiała z zimną krwią celuje z łuku do swego ojca!!!
I jeszcze na koniec kilka idiotycznych błędów językowych. Gdy walka się kończy, chłopak wychodzi na zewnątrz. Wystraszeni ludzie i matki z dziećmi, chowające się po kontach wzbudzają obrzydzenie Fergosa. – Rozumiem, że sam obraz po bitwie może być przygnębiający, ale uogólnienie widoku trupów, z przestraszonymi kobietami i dziećmi to przecież zbrodnia literacka. Mnie jednak już nic nie zdziwi. Zaraz po tym czytam, że młodzieniec wraca do klasztoru, gdzie wycieńczona Lil leży na posadzce. „Nie chcąc jej budzić ZARZUCA sobie ją na plecy u udaje się do karczmy”. W karczmie z kolei urzęduje teraz „zastępca karczmarza”, co jest tak komiczne jak v-ce ogrodnik, czy prezes kloszard. Jeszcze nie widziałem w życiu takiego miejsca, gdzie karczmarz ma swego mianowanego zastępcę! Mógł mieć jakiegoś pachołka, albo wspólnika, choć to i tak bez znaczenia, bo skoro sam karczmarz nie żyje, to owy jegomość jest po prostu nowym karczmarzem. A że dwóch lewych rąk nie ma, to przynosi bohaterom coś do jedzenia. Pyszne żarło „pożerają zgrabnymi kęsami”. Po śniadanku dziewczyna za pieniądze skradzione martwemu ojcu, kupuje trzy konie. Dlaczego trzy, choć bohaterów jest dwóch? Ano taką fanaberię właśnie miała. Jeszcze tylko krótka lecz siarczysta wymiana zdań rodem z podstawówki i wreszcie odjeżdżają w siną dal, co jak na razie kończy opowiadanie.

A teraz kilka słów podsumowania:
Autorka dysponuje dużym zasobem słów ze świata średniowiecza i fantazy. Niestety miesza pojęcia i robi masę błędów logicznych. Wszystko wygląda mniej więcej tak: „Na krzywe drzewo i Salomon nie naleje”. Również dialogi pozostawiają wiele do życzenia, gdyż większość z nich jest wysoce naiwna i dziecinna. Radził bym też wyobrazić sobie najpierw opisywane miejsce, a nawet narysować sobie szkic na kartce. To by wyeliminowało takie paradoksy, jak to, że kościół i inne „budynki użytkowe” stały przed, a nie za murem. Koniecznie też trzeba wyeliminować powtórzenia, bo czytając w jednym rozdziale dziesiąty raz o wspaniałym piwie miejscowych, czytelnik zaczyna mieć „odruchy zwrotne”. Najgorszym błędem jest jednak brak konsekwencji i logiczności działań bohaterów. Ranna w nogę dziewczyna, nie da rady stać i strzelać celnie z łuku, o ile w ogóle może strzelać. Spośród kilkudziesięciu łodzi, nic nie wskazuje, którą bohater powinien wybrać, jeśli podstęp ma się udać. No i wreszcie głupota innych. To że wściekły pirat pozwala chłopakowi przejść pomiędzy załogą, odwiązać łódź ratunkową i odpłynąć, a potem się wścieka, że „jeszcze go dorwie”, to przykład głupoty na skalę nie opisaną. Poza skalą jest też fakt, że karczmarz je pieczeń, którą sam przed chwilą zatruł.
Jednakże opowiadanie ma też kilka dobrych momentów, o czym może świadczyć prolog, lub króciutka dygresja o domku Lil. Dobrze też, że rozdziały są dość długie, co znaczy, że przed napisaniem kolejnego, autorka miała jakąś konkretną myśl, a nie pisała na bieżąco. Także duża część opisów zarówno przyrody, jak i miejsc, jest dość sensowna.
Osobiście uważam, że samo opowiadanie nie jest takie złe, ale dziewczyna, która je pisała potrzebuje jeszcze kilka lat, by dorosnąć. Zrozumie wtedy niektóre działania i reakcje ludzi. Może i zapis dialogów się urozmaici. Gdyby to wszystko wyglądało ciut poważniej i dojrzalej, to nie było by wcale takie złe, bo sam pomysł opowiadania w mojej opinii jest nawet dobry. Zobaczymy co czas przyniesie.

A teraz ocena w federacji HOCC:

Fabuła: /5
Postacie: /2
Pomysłowość: /2
Styl: /3
Całkowita ocena tekstu: /12

Ortografia: /8
Gramatyka: /6
Interpunkcja: /7
Łatwość odbioru: /4
Całkowita ocena poprawności językowej: /25

Całkowita ocena bloga: 37

Link: http://czarny-miecz.blog.onet.pl/

piątek, 14 września 2007

Harry Potter i Moc Miłosci - Ocena (TGO)

Kiedy usłyszałam od Pana Jezusa tytuł tego bloga parsknęłam w słuchawkę i dostałam drgawek. Harry Potter i Moc Miłości – to już tłumaczenia tytułów telenoweli brzmią lepiej. Ale, kiedy dowiedziałam się, że autorem jest bądź nie bądź łabądź – osobnik płci męskiej stwierdziłam – biorę rodzynka.

GRAFIKA:

Wygląd bloga jest iście paskudny, choć muszę przyznać, że Siaby nie przebija – i dobrze! Opis tudzież wstęp nie odróżnia się od postów, przez co od samego początku czytelnik ma wrażenie nieczytelności. Do tego czcionka nieco zbyt złożona, no i wściekle niebieska. Czytelność samych rozdziałów jest niezła, ale przez kontrast kolorystyczny bardzo łatwo męczy się wzrok. Proponowałabym czcionkę kremową.

Duży plus muszę dać za to, że autor nie wrzuca jakich bądź, wyciągniętych z googli obrazków, ale zdjęcia aktorów z filmów HP itp. jednym słowem: oryginały. Główna grafika to po prostu jedna z oryginalnych – tylko napis jest zmieniony, całkiem cwanie. Widać, że przeróbka, ale przynajmniej z pomysłem i na temat.

Za nawigację należałoby kogoś zarżnąć, najprawdopodobniej Onet. Czy nie da się wstawić tego menu pod postem, a przed komentarzami?

TREŚĆ

Bohaterowie:

Cóż, HP sam w sobie to zbieranina zepsutych pomysłów. Voldemort to kretyn jakich mało, Syriusz zamiast stać się lokalnym odpowiednikiem Wolverine’a okazuje się jakimś bezpłciowym dobrym wujciem, Malfoy to debil jak rzadko, Snape nie może być fajny, musi się zbłaźnić w konfrontacji z Harrym, Ronem i Hermioną, którzy, mimo iż podobno z tomu na tom są starsi, to nadal są na poziomie dziesięciolatków, a najmniejsze przekroczenie regulaminu to PRZERAŻAJĄCE PRZESTĘPSTWO. Do tego łamią tylko regulamin, nigdy nie prawo, czy normy obyczajowe, oni nawet nie przeklną głośno! No za przeproszeniem – są na świecie 16-latkowie, którzy nie klną?! Nie chodzi mi o to, żeby co drugie słowo ciskali „kurwą”, ale w chwili zdenerwowania! A jak oni określają kogoś, kogo nie znoszą? „Gnojek”. The end. Przejdźmy do twórczości Magnusa.

Harry – z powieściowym pierwowzorem nie ma nic wspólnego, to zupełnie inna postać – no bo nikt mi nie powie, że „prawdziwy” Harry łaziłby i rozpowiadał „Ej, jestem potomkiem Gryffindora i Merlina Wielkiego”. Byłby ostatnim, który to kupi.

Ron – jeśli chodzi o kanoniczność, to nie wypada najgorzej – bo prawie nic nie mówi.

Giny – jako tako trzyma się oryginału.

Hermiona – wypada najlepiej, tj. pomijając łatwowierność wygłasza w miarę prawdopodobne kwestie.

Lupin – jego osobowość gdzieś wcięło, a na to miejsce wstawiło jakiegoś 12-letniego palanta. (swoją drogą kolejna postać w powieści, która miała potencjał, ale Rowling ukręciła mu łeb przy samej dupie)

Snape – temu to chyba cegła na łeb spadła.

Ciotka Petunia – przeszła jakieś nawrócenie na jasną stronę mocy i stała się słodka jak miód. Zamiast zrobić z niej postać rozdartą przez sytuację, JEDYNĄ, której można by nadać jakąś głębię psychologiczną, to nie, po co.

Voldemort – w powieści to byłe debil, palant i idiota. Wersja Magnusa zdeklasowała „oryginał”. Nie znam nawet słów właściwych żeby określić jak żenujący jest Czarny Pan w „HPIMM”

Nagini – zmieniła płeć, od teraz to jest on, a nie ona… ale niech będzie.

Magnus Walter – wredny stwór o złośliwej trójkątnej twarzyczce, jeden z takich, co to czekasz, aż mu się pomiędzy wargami pojawi rozdwojony język. Wprawdzie na pewno nie zachowuje się jakby miał 37 lat, ale na pewno jest jedyną dobrą postacią. Da się gnoja lubić, choćby za to jak jedzie po Frotterze.

Rozdział 1

Początek, mimo licznych błędów gramatycznych i logicznych zapowiadał się całkiem nieźle. W nastroju przypominał powieści, z tym, że w wersji baaaardzo skróconej. Powiem wręcz, że mignęła mi nawet nadzieja, że nareszcie znalazłam fan-fic HP, który nie będzie jakiś żenująco głupi. Czy się myliłam odpowiem dopiero po przeczytaniu całości, jednak to czym uraczył mnie autor w dalszej części „rozdziału 1” mocno zachwiało moją wiarą. Mianowicie na samym wstępie mamy opowiastkę o tym, jak to Harry siedzi u wujostwa, a Dudley jest na diecie (standardowy początek HP). Dudley jest niemiły dla Harrego, Harry postanawia wyjść na spacer, bo w pokoju ma duszno, bo zasłonił zasłony i nie otwierał okna, wraca, otwiera okno (?!), sprząta w pokoju, kładzie się na łóżku, niewiadomo kiedy zasypia, ma proroczy sen, budzi się z krzykiem, zbiega na dół, wysyła Dursley’ów do Nory, a co dzieje się potem to przytoczę w oryginale:

---[Harry usłyszał uginanie się schodów.

- Portus - mruknął na jakiegoś buta, a on zajarzył się niebieskim światłem.

- Expelliarmus! - powiedział ktoś i wywarzył drzwi. Harry błogosławiąc się w duchu, że na nic nie czekał spojrzał w twarz Voldemorta.

- Harry! Cóż za niemiłe spotkanie.

- Nie miłe będzie dla ciebie, Voldemort! Drętwota!

- Protego, Potter. Czy jeszcze się nie dowiedziałeś, że nie masz szans z wielkim Lordem Voldemortem?

- Pozwól, że go zabije, panie – powiedział ktoś w masce i ukląkł przed Voldemortem.

- Nie, ja to…

- Expelliarmus!

Mnóstwo czarodziejów stanęło za Potterem. Podłoga uginała się pod ciężarem tylu osób w jednym pomieszczeniu. Za Harrym stało z dziesięć osób, a za Voldemortem z dwanaście.

- Harry, cofnij się! – powiedział pan Weasley. – Dalej, Zakonie Feniksa! Atakujcie!

- Śmierciożercy! Pokażcie im co to jest walka! Zabijcie wszystkich!

- Expelliarmus!

- Drętwota!

- Crucio!

- Rictusempra!

- Locomotor Mortis!

- Mingowimble!

- Protego!

- Crucio!

- Avada Kedavra!

Promień zielonego światła śmignął jak strzała nad uchem pana Weasleya. Zakon Feniksa uzyskiwał przewagę. Kiedy za Voldemortem stały tylko dwie osoby, ten wydał rozkaz ucieczki.

- Uciekać! – krzyknął jakiś członek Zakonu.

Harry na początku nie mógł zrozumieć dlaczego mają uciekać, ale po chwili usłyszał tylko krzyk Voldemorta:

- Sarasta Erane!

Dom stanął w płomieniach. Czarodzieje teleportowali się z rzeczami Harry’ego, a sam Harry dotknął świstoklika, którego wyczarował. Poczuł znajome szarpnięcie w okolicach pępka i znalazł się w przepełnionej czarodziejami Norze – w domku Weasleyów.]---

Przepraszam, musze zrobić przerwę, na walenie głową w klawiaturę.

Ok., wróciłam. Podejrzewam, że w trakcie tej sceny Narrator poszedł na piwo. Razem z logiką i prawdopodobieństwem. Powyższego nawet streścić się nie da. To już jest karykaturalne streszczenie! Boże! Za co!? Why me?! I dlaczego Voldemort, jak już jest takim ubermagiem nie wysadził całej chałupy w powietrze?! Albo całego pieprzonego miasteczka!? Tylko zapukał do drzwi, potem je wyważył, a potem wygłaszał jakieś głodne kawałki?!

Rozdział 2

---[Odwrócił się wnerwiony tymi krzykami na pięcie i skierował się w stronę schodów.”]---

No comment.

---[Ale to prawda. Wiem, że się martwisz, ale to nie powód, żeby ją odstawiać do wiatru. Najpierw się z nią całujesz, a potem odrzucasz! I ty uważasz siebie za godnego? Szlachetnego? Voldemort jest od ciebie szlachetniejszy, bo on jak nienawidzi i nie kocha to zabija i ulży przynajmniej komuś. A ty? Pozwalasz, żebyś mieszkał z nią pod jednym dachem]---

LOOOOL, nie mogę, nie wytrzymam, jaki tekst! Błehłehłe… padnę i się glanami nakryję.

Za plus muszę dać „MAM TO W DUPIE” autorstwa Giny, choć poza tym rozdział jest powalający:

Cały stuff przenosi się do kwatery głównej Zakonu Feniksa. Harry idzie do jakiegoś pokoju i uwala się na łóżko. Przychodzi Hermiona z Ronem i mówią, że są razem. Harry mówi: super. Hermiona mówi, że chcą mieć wspólny pokój i łóżko, ale nic tenteges, ona jest dziewicza a on święty (to na chuj im ten wspólny pokój?! W bierki będą na tym wspólnym łóżku grali?!). H i R wychodzą, Harry przeprowadza konstruktywny dialog z głosami w swojej głowie (ciekawi mnie co on bierze…), przychodzi Giny i mówi mu, że go kocha, on mówi jej, że ja kocha. The End.

Rozdział 3

Czas z przeszłego na teraźniejszy zmienia się w sposób niepojęty dla mojego tępego umysłu… ale to szczegóły. Na plus ponownie: postacie się na siebie wydzierają. A rozdział prezentuje się taK:

- Cześć Harry, wszystkiego naj – powiedział (tu wstaw imię) i dał prezent.

- Co to?

- Jajo (tu wstaw nazwę)

- Ojej fajnie.

I tak kilka razy. Nie masz litości Magnusie. Nie masz.

Potem jest już tylko gorzej:

---[Harry bawił się w najlepsze, ale jego wujostwo stało z boku. Po chwili poszli do swojego pokoju i najprawdopodobniej położyli się. Wszyscy inni tańczyli, bawili się, jedli, pili i robili wszystko (co nie przekraczało granic przyzwoitości) co chcieli. Po 24:00 Harry poszedł się położyć, a razem z nim Hermiona, Ron i Ginny. Poszli do siebie (albo raczej Ginny do Harry’ego, a Hermiona do Rona). Kiedy już chcieli zacząć się całować obściskiwać i tak dalej, kiedy Harry zobaczył coś przez swoje nowe okulary. Pani Weasley skradała się do góry. Szybko powiedział o tym Ginny. Ta przebiegła do swojego pokoju szybko się ubrała i wyszła od siebie. Pani Weasley chodziła sobie jak gdyby nigdy nic, a Ginny pod pretekstem, że coś chce powiedzieć Hermionie poszła do jej pokoju. Z jej pokoju weszła do pokoju Rona. Szybko ich ostrzegła, a Hermiona ubrała się (do połowy była rozebrana) i pobiegła do siebie. Ron też się ubrał i udawał, że chrapie]---

To nie jest moje złośliwe streszczenie. To naprawdę tak wygląda. Hmm…? Jak to szło…? Burzliwy okres dojrzewania? Litości! LI-TO-ŚCI! Chociażbyś nazwał rzeczy po imieniu…

Rozdział 4

Harry jest zły, że matka Rona uważa ich za małe dzieciaki. A nie są do cholery małymi dzieciakami?! Mają po szesnaście lat, co, dorośli są?! Jeszcze może ktoś mi powie, że dojrzali emocjonalnie, co?!

---[Pieniądze ze skrypty przekaż od razu Lupinowi]---

Skrypta. No ciekawie. Może powinieneś zamieścić jakiś słowniczek?

---[Nie podejrzewałem Cię, żebyś mógł być potomkiem Salazara Slytherina. Nie mogłeś być zdolny do atakowania ludzi czy duchów, a po za tym (teraz znowu się zdziwisz) nie mogłeś być Dziedzicem Slytherina skoro jesteś potomkiem Godryka Gryffindora, który był spokrewniony z Merlinem Wielkim. Oznacza to, że Potterowie są potomkami Gryffindora. Twój pra, pra, pra, pra, pra, pra wuja to Merlin Wielki.]---

Gdzie tu do cholery jest SENS?! Gdzie?! Schlał się z rozpaczy i dogorywa gdzieś w rowie?! A przecinki ktoś skatował na izbie wytrzeźwień?!

---[Reszta dnia minęła spokojnie. Harry opowiedział Ronowi, Hermionie i Ginny o jego wyprawie z Dumbledore’m, jego liście i o Snape’a (że może mu zaufać) oraz o K.P. Powiedział im także o jego spotkaniu za 7 dni]---

Dzień, który wysyłał listy, bywał na jakichś wyprawach. No nieźle. To już nawet nie jest absurd. To jest jakiś pieprzony dance macabre.

Rozdział 5

---[- Witam cię, Remusie - przywitał się Harry

- Cześć – odpowiedział.

- Co robisz?

- Eh. Nic ważnego. Coś chciałeś?

- Tak. Eee… Grimmauld Place nie jest już bezpieczną Kwaterą Główną. Dostałem od Dumbledore’a jego dom w południowo-wschodniej Anglii. Pomyślałem, że mógł by on być nową Kwaterą Główną Zakonu Feniksa.

- Czemu uważasz, że Grimmauld Place może być niebezpieczne?

- Nie wiem. Zdaję mi się, że Voldemort ma swe wtyki i może się dowiedzieć gdzie jest nasza Kwatera.

- A ty? – zapytał go Remus

- Albus ci nie napisał? Dostałem Willę Godryka Gryffindora. Wiesz, że dostałem miecz Godryka i, że jestem jego potomkiem? Oraz jestem spokrewniony z Merlinem Wielkim?

- CO???? – wrzasnął zdziwiony Lupin – Potomek? Jak to możliwe? James mi nic nie mówił. No, ale wiele na to wskazywało. Po pierwsze twój znak zodiaku to lew, a to godło Gryffindoru, iskry z twojej różdżki mają kolor złoto-czerwony, a to kolory Gryffindora, wyciągnąłeś jego miecz, a to może zrobić tylko prawdziwy Gryfon. Gratulacje! I przyjmuję propozycję, żeby nową Kwaterą Główną został dom Albusa, a raczej TWÓJ dom.]---

Dżisys Krajst! Czy tu do cholery nie ma chociaż jednej postaci, która nie byłaby krzywdząco łatwowierna?! A jakby przylazł Voldemort i powiedział: „Ej, spoko, chłopaki, trochę mi się już znudziło to całe lordowanie, co się będziemy wyżynać, chodźcie na piwo, ja stawiam”, to co?! Poszliby?! Że Harry jest potomkiem Gryffindora, w to jestem wstanie uwierzyć, ale do cholery Rowling udowadniałaby to przez pół książki, a Harry i tak uwierzyłby ostatni. Pierwszy byłby Ron, potem Hermiona wyszukałaby coś w bibliotece. Sytuacja w szkole stąłaby się nieznośna, bo wszyscy by patrzyli na Harrego bardziej niż zwykle. Ale nie-e, po co Magnus ma się tym przejmować!? Zmieścił to w kilku zdaniach. A jakbyś sam poszedł do kumpli i powiedział, że jesteś synem Billa Gates’a, to co, uwierzyliby?!

---[ Chodził z dwoma ptakami do kuchni na obiad i kolację. Minął jeden dzień i drugi. Właśnie wtedy na chwilę przybył Charllie.

- Hej Charllie! – zawołał Harry

- Hej Harry!

- Słuchaj Charllie kiedy mój smok się wykluje?

- No wiesz. Miał się wykluć pojutrze, ale ze smokami nic nie wiadomo.

- Aha.

- A jak go nazwiesz? Słyszałem, że masz orła i nazwałeś go Findasto.

- Tak, to prawda. Nie wiem jakby go nazwać. Hmmm… - zamyślił się – Może Syriusz? A feniksa Albus? Tak, tak ich nazwę.

- Dobrze Harry. Twój wybór – powiedział Charllie – Ale muszę już iść. Cześć!

- Cześć Charllie.]---

---[W dzień spotkania z K.P dokładnie o 13:23 wykluł się feniks. Harry dał mu na imię Albus i zaczął go podziwiać.]---

A co ma piernik do wiatraka!? Błagam! Błagam!! Nie! Nie zdzierżę!

Reszta rozdziału prezentuje się tak: Harry ze swoją menażerią wychodzi na spotkanie z tajemniczym KP. Pojawia się Snape. Rozmawiają. Jak zwykle wszyscy wszystkim wierzą. Hary i reszta wracają do domu. Tam czeka na nich pani Weasley

Rozdział 6

Oświadczają jej, że przeprowadzają się do willi Gordyka Gryffindora, kłócą się o to, oczywiście wygrywają. Okazuje się, że świadomość, że jest się czyimś krewnym daje potężną moc, która jakoś wcześniej się nie ujawniła - ?!

Potem następuje pointa, która… zresztą sami stwierdźcie:

---[Po 22:00 poszli spać. Tym razem pani Weasley ich nie pilnowała więc Hermiona poszła do Rona, a Ginny do Harry’ego. Harry i Ginny zaczęli się obściskiwać i całować. Przebrali się wcześniej w lekkie piżamy (to znaczy Harry w same bokserki, a Ginny w biustonosz i majtki). Tymczasem Hermiona i Ron robili to samo (dodaje od razu, że to nie sex tylko całowanie się namiętne w majtkach - przyp. Autor) Następnego ranka Harry poszedł do Dursley’ów, aby im powiedzieć o przeprowadzce.]---

Harry donosi na Dudley’a i cieszy się jak głupi. Jego kumple razem z nim. Umawiają się ze Sanpe’m co do terminu jego przybycia do Willi. Harremu wykluwa się smok. Przenoszą się do Willi.

Rozdział 7

W rozdziale siódmym znajdujemy pierwszy opis. I jak tak się zastanawiam, to może lepiej, żeby go nie było…

---[Miał cztery piętra, piwnice i strych. W piwnicy mieściła się kuchnia i 15 pokoi dla skrzatów. Na parterze była wielka sala ozdobiona w czerwony dywan ze złotymi dodatkami. Schody były białe z marmuru, a wszędzie wisiały podobizny potomków Godryka. Pod każdą podobizną był podpis i godło Godryka. Harry zauważył, że jest tam nawet on! Weszli po schodach. Na wprost była bardzo duża winda, w lewo mieściła się jadalnia, a w prawo szło się na następne piętro. Jadalnia miała dwa stoły i przy każdym stole 30 krzeseł. Krzesła i stoły były pięknie drewniane, a ściany pomalowane na złoto-czerwony kolor. Znajdował się tam kominek, w którym trzaskał wesoły ogień. Weszli na 2 piętro. Znajdowało się tam 10 sypialni i 5 łazienek. W każdej były łóżka dwuosobowe, szafy, komody, lampki, jedna duża na suficie i dwie małe na stolikach, kołysanki, a pokój był czerwony. Na końcu holu znajdowała się winda. Na trzecim piętrze były sale obrad, łazienki, pokój do pojedynków, pokój do zabaw. W sali obrad był 1 stół i 70 krzeseł przy nim. Komody, łóżka i krzesła były z błyszczącego się drewna. Przy każdym krześle w stole były malutkie szuflady. Na stole było kilka wazonów z różami. Na czwartym piętrze było kilka pokoi. Łazienki, sale do eliksirów, biblioteka i jedna sala zamknięta na kluczyk, ale do eliksirów były mianowicie dwie. Jedna dla wszystkich goszczących i jedna prywatna każdego potomka. W bibliotece było mnóstwo książek. Więcej niż w Hogwarcie. Była też jedna publiczna i jedna Harry’ego. Kiedy Harry pokazał ją Hermionie ta aż pisnęła i powiedziała, że ten dom to raj. Poszli na strych. Był tam schowek na miotły, kilka zmieniaczy czasu i pomieszczenie, w którym znajdowały się zwierzęta domu, szpital i sowiarnia. Harry zawołał Zgredka.]---

---[ Harry szybko szedł do tajemniczej sali. Dotknął drzwi różdżką i mruknął zaklęcie. Drzwi otworzyły się. Harry wszedł i go oniemiało. Przy ścianie były cztery trony. Nad środkowym wisiał nie żywy lew, obok lwa po jednej stronie wąż, po drugiej kruk, a za krukiem borsuk. Na tronie (bo tak z pewnością można nazwać te krzesła) leżała koperta. Była zapieczętowana godłem Godryka. Harry otworzył ją i zaczął czytać.]---

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! WSZEDŁ O GO ONIEMIAŁO!!!!!!!!!!!

---["Harry,

Skoro to znaczy, że już odkryłeś kim jesteś. Ja uganiałem się za Lily, ale ona mnie nie zauważała. Kiedy się urodziłeś wiedzieliśmy, że Voldemort nas szuka. Twoja matka poświęciła życie za ciebie. Nie marnuj go. Znam przepowiednie Sybilli i Merlina. Nie bój się tego. Odnajdź te horkruksy. Pokonaj go. Pomścij nas! Ale nie popełniaj samobójstwa. Naszym marzeniem jest, żeby starożydny ród Gryffindora przeżył do końca świata. Po przeczytaniu tego listu padniesz na ziemię i zobaczysz noc, w której przybył do nas Lord Voldemort"

James Potter

Oraz

Lily Evans-Potter

Data nadania listu:

Nie wiemy, wysłaliśmy go przez specjalnych posłańców Boga - Aniołów".)]---

Mam tylko jedno małe ale. Nie „starożydny” tylko „starozakonny” jak już.

---[- I co? Przejdziesz na naszą stronę? – zapytał – Będziesz cennym nabytkiem.

- W życiu! A jeżeli o to tylko ci chodzi to wychudź z mojego domu!]---

Mamo, tato..? Słabo mi… [osuwa się w ciemność]

Wybaczcie, ale opisy roślinek sobie odpuściłam.

Rozdział 8

Lekcja ze Snape’m, jakiś kompletnie z dupy pojedynek.

Rozdział 9 zaczyna się wspaniałym

---[Tym razem w nocy Harry spał z Ginny. On był w bokserkach, a ona w biustonoszu i stringach. Rano wszyscy byli w dobrych humorach. Poszli do kuchni.]---

no coment.

---[- No wiesz – zaczął Harry – Ministerstwo Magii chce wszystko na pewno zatuszować. Przecież Lord Voldemort pojawia się na nie znanej mugolskiej uliczce. Walczy o ,,wybrańca”, Harry’ego Pottera. Wszyscy by pomyśleli, że jak znajdą się obok mnie to ich ,,Sam-Wiesz-Kto” - tu prychnął pogardliwie dla tego określenia - wyskoczy zza kosza na śmieci i zacznie miotać Avadą, żeby mnie dorwać.]---

To miała być ironia?! A wiesz, że dokładnie tak przedstawia się to, co dotychczas przeczytałam!?

---[Harry wytknął mu język, a Ron odwdzięczył się tym samym przez co dostał od Ginny upiorogacka (Avifors), a Hermiona rąbnęła Harry’ego ręką.]---

No to kurwa mamy czworobok. CHRYSTE! KAPITANIE AMERYKO! HILFE!!!!!

---[Następnego dnia na pysznym śniadaniu (tosty z margaryną i kiełbaski)]---

Znowu to słowo… „margaryna”… uparłeś się otruć bohetrów?

Rozdział 10

---[- Przeczytajcie – mruknął do przyjaciół i dał im liścik.

Oni przeczytali i wyrazili swoją radość z Orderu Merlina dla Harry’ego i Syriusza, i odebranie go Peterowi, przyjęcie go do grupy aurorów, i wysłania listu gończego za Pettigrew.]---

Zaczynam rozumieć co czuje człowiek trafiony Cruciatus. Naprawdę.

---[Z nie zbytnimi minami wzięli sakiewki z pieniędzmi]---

O_o

I jeszcze kociołek ze złota. Tia…

---[Ruszyli na śmierciożerców i już po chwili atak na Pokątną został obalony i nie było, żadnych ofiar śmiertelnych.]---

Rozdział 11

Nic ciekawego

Rozdział 12

---[Czarny Pan przepełniony jest nienawiścią i wszystkimi złymi cechami jakie można posiadać, a ty jesteś dobry, miłosierny]---

Ta… Najpierw każe skrzatowi przypalać sobie dłonie, donosi na Dudley’a i cieszy się z tego jak cholera, a teraz się okazuje, że jest miłosierny. Wiesz co? To ja podziękuję za takie miłosierdzie.

Rozdział 13

---[Voldemort dużo się nie zmienił. Nadal miał na sobie czarną szatę]---

O_o

Rozdział 14

---[- O ile pamiętam to około 1035 roku. Kiedy Czterej Założyciele się spotkali w wiosce Hogsmade łączyło ich to, że byli jednymi z nielicznych czarodziejów w Anglii. Wiedzieli, że będzie takich czarodziejów więcej i to z mugolskich rodzin dlatego chcieli stworzyć Szkołę Magii. Ministerstwo Magii już istniało więc dowiadywali się o dzieciach, które się urodziły z magiczną mocą. Może pan nie wie, ale w szpitalach są pielęgniarki magiczne, które sprawdzają czy dziecko ma predyspozycje do zostania chociażby najmarniejszym czarodziejem – rozgadała się Wiewiórka.]---

Cholera, pojmuję, że masz nikłe pojęcie o świecie, ale do cholery jeszcze 100 lat temu standardem było, że dzieci rodziły się w domu! Kurwa, moja własna matka przyszła na świat w domu! I te pielęgniarki XD Padnę i drgawek dostanę.

Skoro można machnięciem różdżki wyczarować świstoklik, to na jaką cholerę w ogóle ten cyrk z pociągiem? Nie można wyczarować świstoklików ile trzeba i przenieść wszystkich do Hogwartu!?

---[Harry i reszta dorosłych dzieci (mają już po 17, ale jednak nie można ich porównywać do McGonagall czy Moody’ego) mieli najwięcej sił więc ciskali wszystkimi zaklęciami, które się nauczyli.]---

Zacznę wyć, zacznę kurwa wyć do księżyca. DOROSŁE DZIECI. ¿Porque?!

---[- I co Potter? Cieszysz się? To wspaniale. Ale spier***** jeżeli nie chcesz zarobić Avadą. Ty, albo twoi przyjaciele. O – powiedział z uśmiechem. – Już leży ta… jak jej tam? Aha. Trasmutankta-kot McGonagall!]---

Łojezu! Wiecie czyj to tekst?! WALMNIEWMORDA! (bo nawet kretyn Voldemort z powieści nie był tek żałosny, musiałam jakieś osobne imię wymyślić)

Wierszyk… nie wierzę… naprawdę nie wierzę…

Rozdział 15 jest… naprawdę dobry! To znaczy dobry w porównaniu z żałością, jaką prezentują poprzednie. Magnus to nareszcie jakaś porządna postać. Pozwól dać sobie kilka rad:

1. Przeczytaj kilka książek: „Siewcę wiatru” Kossakowskiej, „Pana Lodowego Ogrodu” Grzędowicza, „Kłamcę” Ćwieka, „Wrota” Wójtowicz i zwróć uwagę na kwestie gramatyczne, ortograficzne i kompozycyjne.

2. Kup siebie słownik interpunkcyjny i ortograficzny (taki z zasadami pisowni).

3. Przyłóż się do nauki historii, WOS-u itp. żeby zdobyć jakiekolwiek pojęcie o świecie. Zacznij oglądać programy historyczne na Discovery. Nie prezentują może najwyższego poziomu, ale podstawy przedstawiają nienajgorzej.

4. Zapomnij o czymś takim jak Harry Potter

5. Zapomnij o czymś takim jak fan-ficki.

6. Kiedy już opanujesz w zadowalającym stopniu język polski załóż bloga na www.blogger.com, a nie na tym beznadziejnym onecie i zacznij pisać coś autorskiego. Masz niezłe pomysły tak naprawdę czynisz je niestrawnymi przez swoją ujemną znajomość gramatyki i ortografii.

7. Zapomnij o patosie. Nie potrafisz pisać takich rzeczy, czynisz je żałosnymi. Za to poczucie humoru masz przednie i wymyślasz niezłe postacie. Napisz jakąś komedię. Zajrzyj na Gniew Woźnego, w takiej formie powinieneś się sprawdzić.

8. NIE SPIESZ SIĘ! Opisuj wszystko po kolei, zapomnij o podawaniu dokładnych liczb, nie pisz „Padał deszcz” tylko „Duże krople uderzały o szyby. Wiatr szarpał gałęziami drzew, którymi wysadzona była aleja prowadząca do głównego wejścia. Od czasu do czasu granatowe niebo przecinała błyskawica, a w szum deszczu wdzierał się huk grzmotu”.

Rozdziały 16, 17, 18

---[- Tak… Ale dlaczego nazywa się Walter? Profesor Lupin już nie chciał przedłużać i nie wytłumaczył tego.

- Brat mojego taty umarł zanim Magnus się urodził, no i matka Magnusa ożeniła się z Polakiem o nazwisku Walter i dlatego.

- Aha. Ale skoro jest synem Waltera, to nie może być Dziedzicem Godryka.

- Tak, ale krew mojego wujka płynęła w krwi jego mamy, bo byli po ślubie. No i matka przekazała jemu krew Pottera bez własnej woli.

- Aha. O… - rozchmurzył się Hagrid.]---

Rozumiem, że lat masz niewiele i pojęcie o rozmnażaniu ludzkim nikłe, ale to jest bzdura jakich mało. Nie prościej byłoby napisać, że jego Matka była w ciąży, jak zginął ten nieszczęsny Michael Potter, potem była sama z bachorem, a jak wyszła za mąż [się ożeniła, fajnie, nie wiemy czegoś o płci domniemanego ojca Magnusa?!] to ten „polak” dał Magnusowi swoje nazwisko? Nie byłoby wtedy logicznie? Najwyraźniej nie-e.

Hmm… skoro Magnus mógł powiększyć powóz, wyczarować stół i jedzenie – to dlaczego Ron musiał zabrać talerze?!

---[ Spojrzał na Harry’ego swoją małą główką.]---

Brawa i oklaski.

---[- Bezsenność? – szepnął Magnus popijając filiżankę Brandy.]---

?!

---[ Magnus odpowiedział na to krzywym uśmieszkiem i oparł wygodnie głowę o zasłonki okna i zamknął oczy, ale nie spał. Wyspali się już. Po oznajmieniu przez Ginny, że widzi ląd i po chwilowym szczęściu wszyscy zapadli w bezwiedny i relaksujący sen.]---

Na całe szczęście to już prawie koniec, bo więcej naprawdę bym nie wytrzymała.

A gdyby ktoś, pomimo powyższego nie wyrobił sobie jeszcze zdania o ogólnej prezencji HpiMM oto cytafon (bo cytat brzmi zbyt logicznie):

---[Głęboko nabrał powietrza i wypuścił w stanie szczęścia.]---

---[- (…) mówiąc to jego ręka powoli skradała się za pas.]---

A wiecie państwo czegóż owo zdanie dowodzi? Dowodzi ono mianowicie, że paranie się zwyrodnialstwem procentuje kakomorfią tak straszliwą, że niczym jest krwawy kakomorf, który uśmiercił był Abla podczas pamiętnej Dżurdzy, kiedy to pan Berbelek… [przepraszam, ale musiałam odreagowywać i padło na „Inne Pieśni”, nawet sobie nie wyobrażacie, jakim przewspaniałym doświadczeniem jest mistrzostwo Dukaja w posługiwaniu się językiem… Ach… horrorni, Kratista Illea Okrutna i to słowo przewspaniałe „wirkawica”…]

POPRAWNOŚĆ JĘZYKOWA (czyli elaborat o nieistnieniu):

Wstęp:

---[Od kiedy Severus Snape zabił Albusa Dumbledore'a, Lord Voldemort jest pewny, że została mu tylko jedna, jedyma przeszkoda do zawładnięcia światem - Harry Potter. Dlatego tak bardzo chce go zniszczyć. Razem ze swoją potężną armią śmierciożerców, olbrzymów, dementorów i innych stworów, którzy tak jak on chcą zniszczyć dobrych czarodziejów opanowuje instytucje za instytucją.]---

Kretynizm fabuły jako takiej – to nie wina autora bloga. To zastał. Ale zajmijmy się gramatyką podanego fragmentu. Mamy tu literówkę – czepiała się nie będę – każdemu może się zdarzyć. Ale potem następuje taka konstrukcja gramatyczna, że aż przeczytałam zdane ze trzy razy, aby dociec o co chodzi. Pominę użycie „stworów”, ok., niech będzie, w końcu to ewule są. Ale jeśli są stwory to będzie „które”, bo to są „te stwory” [jednak feministki… wiedziałam, że one są po stronie Volcia… wiedziałam]

Zapewniam, że każdy, kto czytał książkę, wie, że bez Dumbledore’a będzie trudno. Całość po trzykropku jest do usunięcia. „Pozamykani” piszemy łącznie, a wilgotny przez „i”. Rozumiem, że chcesz zaprowadzić nastrój grozy, ale żeby zaraz „ciemnych, brudnych i wilgotnych” domach? Co to, wszyscy czarodzieje tak mieszkają? Z tego co pamiętam, to nawet biedota jak Weasley’owie z zagrzybionymi ścianami się nie borykali. Jakieś słabe, nietrwałe, nie dające ochrony domy byłyby chyba bardziej na miejscu.

Przecinek po „tak więc”, nie słuchaj, co Ci Word podpowiada.

Ogółem wstępniak napisany krótkimi, szkolnymi zdaniami: mnie do lektury nie zachęcił. Ale zobaczmy, co będzie dalej.

Od razu w pierwszym zdaniu:

---[Pewien szesnastolatek tydzień przed swoimi urodzinami siedział na łóżku w domu swojego wujostwa.]---

„Swojego” jest całkowicie niepotrzebne. Raczej oczywiste jest, że to jego wujostwo. Gdyby było inaczej, wtedy, owszem, komentarz byłby wskazany. „Kruczoczarne” tu i dalej podobne zestawienia piszemy bez myślnika, choć forma, jaką przyjąłeś też jest chyba dopuszczalna (nie mam 100% pewności).

---[Od kiedy Potter przeszedł przez próg domu przy Privet Drive 4, mówił jedynie krótkie zdania, jak na przykład: „Tak”, „Nie”, „Dzięki”, „Proszę”, „Dzień dobry”, „Smacznego”, „Dobranoc”, „Cześć” i tym podobne zdania.]---

…odzywał się jedynie krótkimi zdaniami, mówił „Tak”, „Nie”, „Dzięki”, „Proszę”, „Dzień dobry”, „Smacznego”, „Dobranoc”, „Cześć”. Już, koniec, jak dajesz „na przykład” to „i tym podobne” daje masło maślane.

---[Nie raz słyszał jak wuj Vernon mówi do swojej żony – Petunii.]---

Bez myślnika, a za to z dwukropkiem na końcu. Tu i dalej.

---[Przez jego otyłość jego szyja wydawała się po prostu częścią brzucha, a nogi, krótkimi dość długimi i tłustymi kiełbaskami.]---

Przez otyłość. Że jego to wiadomo. Trudno, żeby przez cudzą otyłość, błagam, czytelnik to nie idiota. Zazwyczaj. W ogóle nadużywasz zaimków – oducz się tego! Naprawdę 90% z nich można pominąć, a tekst zyskuje bardzo dużo.

---[Zajmował już trzy miejsca przy stole, a żadna firma już nie mogła (i nie chciała) wyprodukować mu mundurka szkolnego.]---

1. „już” dwa razy w jednym zdaniu. Powtórzenia to kolejna zmora HPMM.

2. Raczej nierealne. Co to dla krawca za problem uszyć mundurek XXXL? A nie wmówisz mi, że Dursley’ów na to nie stać.

No, jak jadał margarynę i same węglowodany, to się nie dziwię, że dieta nie skutkowała. Jak chcesz schudnąć to węglowodany (owoce, pieczywo) i utwardzane tłuszcze roślinne ograniczasz jako pierwsze. W ogóle – jeść margarynę, wybacz, on miał schudnąć, czy się zatruć?!

---[Tak, więc gdyby nie pomoc przyjaciół Harry’ego, ten, by raczej nie przeżył]---

Raczej by. A poza tym „Gdyby nie pomoc kolegów Harry raczej by nie przeżył.”, bo z tego co napisałeś, to koledzy Harry’ego pomagali jakiejś osobie trzeciej, a nie Harry’emu właśnie. Kolejność wyrazów w zdaniu to kolejny minus.

---[Ta tylko skinęła głową i uścisnęła dłoń, na której zaraz pojawiła się łza]---

Możesz mi wyjaśnić o co chodzi w tym zdaniu? Chyba coś pogubiłeś.

Liczebniki w tekście literackim piszemy słownie, a z tego co wiem, wieczorem nie mówi się „dzień dobry”, tylko „dobry wieczór”

---[dla Harry’ego – przez te dni pojęcie słowa „lśni” było dla niego trochę inne]---

Koronny przykład tego, od czego jest w opowiadaniu aż gęsto. Pocóż to dla niego? No po co, ja się pytam?

Przez wzgląd na to, że opowiadanie ma ponad 60 stron, a znalezienie w pełni poprawnego zdania bliskie jest niemożliwości nie zrobię pełnej korekty. Przepraszam, ale ani czasu ani specjalnej ochoty nie mam na przepisywanie wszystkiego od nowa. Sformułuję więc ogólne zarzuty co do poszczególnych rozdziałów.

>>> Nadmiar zaimków, przyimków i innych imków. Nadmiar. Zdania przyjmują przez to nieco karykaturalną formę. Precz z jemu, jego, tego, jakiś.

>>>Błędy logiczne takie jak:

---[Mimo to zauważył, że na biurku znajduje się gruba warstwa kurzu, a pościel brzydko pachnie od dwóch tygodni nie mycia jej]---

Pościel się pierze, tudzież wietrzy. I wolę się nie zastanawiać co on robił, że mu tak wyrko zajeżdżało. W ogóle tego typu nielogicznych i dziwacznych stwierdzeń w tekście jest masa.

>>>masło maślane w co drugim zdaniu

---[Szafy były brudne, klatka Hedwigi domagała się czyszczenia, jej odchody znajdowały się na szafach, bo w klatce nie było już miejsca.]---

>>>Pocóż informacja, że szafy były brudne?!

---[po proszę]---

Autentycznie: po proszę. Łącznie to się pisze, o tak: poproszę.

Gramatyka?! JEZUSIE NAZAREŃSKI!!! Zastrzelcie mnie, jeśli Magnus Walter w ogóle kiedykolwiek słyszał to słowo!!! Toż on pojęcie o rodzajach ma niczym Pascal. Myśleliście, że „Bierzemy jedna dorodna pomidora” to hardkor?! Myliliście się. I żeby zobrazować:

---[Otworzył leciutko okno kiedy wyrównali lot i mógł się nacieszyć powietrzem, takim jaki jest po deszczu.]---

Do tego urocze stwierdzenia w stylu „usiadł się”, „przebiegł się” itp. są na porządku dziennym. Nieznajomość zasad pisowni „nie” z różnymi częściami mowy zaowocowała tym, że ze wszystkimi pisane jest ono osobno. Nie powiem, zmusza do myślenia… wprawdzie chodzi o: „Co to kurwa ma być?!”, ale jednak.

…wirkawica, myśleć o wirkawicach, wirkawica, wirkawica, spokojnie, nie denerwuj się, masz słabe serce, spokojnie, wirkawica, wirkawica…

Ochłonąwszy trochę mogę zabrać się do omówienia FABUŁY (czyli nareszcie Cię pochwalę):

Wbrew pozorom – wcale nie jest najgorzej. Opowieść jest w ogólnych zarysach prawdopodobna względem poprzednich sześciu części. Kompozycja jest również zgodna z powieściami p.Rowling. Po prostu całkowita nieumiejętność pisania zarzyna pomysł. Dokładnie wypowiedzieć się nie jestem wstanie, gdyż nie znam zupełnie finału intrygi, jednak zapowiada się to nienajgorzej. Wprawdzie scena za sceną to żenująca porażka pod niemal każdym względem (za wyjątkiem rozdziału 15), ale OGÓŁ zarysu fabuły prezentuje się nienajgorzej. Na plus zapisać muszę także podobny do powieści klimat i tempo zawiązywania się intrygi (gdyby tylko to, co obecnie zajmuje jakieś 74 strony miało ich ze trzy razy więcej).

Fabuła: 7/10
Postacie: 2/10 (+5 za Magnusa, podliczę do oceny końcowej)
Pomysłowość: 6/10
Styl: -3/10
Całkowita ocena tekstu: 12/40

Układ: 2/10
Ilustracje: 5/10 ("oryginalne")
Przejrzystość: 0/10
Styl i kolorystyka: 2/10 (nieczytelne, wrażenie chaosu)
Całkowita ocena grafiki: 9/40

Ortografia: 3/10
Gramatyka: -10/10
Interpunkcja: 0/10
Łatwość odbioru: 0/10
Całkowita ocena poprawności językowej: -7/40

Całkowita ocena bloga: 19/120